17 października 2003
DZIKI ZACHÓD NA WSCHODZIE
W lipcu tego roku w Bieszczadach było wesoło i poważnie, słonecznie
i deszczowo, a uczestnicy obozu wędrownego z obornickiego gimnazjum wędrowali szlakiem i
na azymut, górami i dolinami, ze śpiewem na ustach lub zadyszką, gdy szczyt był trudny
do zdobycia.
Bieszczady w lipcu są ciche i spokojne. Turyści odwiedzają je w
sierpniu więc ci wszyscy, którzy zdecydowali się pojechać na obóz wędrowny
zorganizowany przez Publiczne Gimnazjum w Obornikach Śląskich i wrocławski oddział
PTSM mieli okazję poznać piękne i niezadeptane góry. Na taką wyprawę zdecydowało
się 12 gimnazjalistów, którzy pod opieką Bożeny Magnowskiej i Marka Kolano w ciągu 2
tygodni lipca przemierzyli szlak od Ustrzyk Dolnych do Zagórza, zwany pętlą
bieszczadzką.
Pogoda
Zawsze jakaś jest. Raz słoneczna, raz deszczowa. Wędrując po
Bieszczadach zaobserwowaliśmy pewną prawidłowość: im wyżej tym ładniejsza pogoda.
Dlatego, choć zdarzało się, że rano budził nas deszcz, opatuleni w kurtki ruszaliśmy
w góry. Pierwsi do zdobywania kolejnych szczytów byli zawsze Kamil Grad i Michał
Grochala, dla których im bardziej stromo tym lepiej. Nie straszny był im grad w Cisnej,
ani padający poziomo deszcz na Bukowym Berdzie. Zresztą takich atrakcji atmosferycznych
doświadczyliśmy więcej. Ale warto było! Panorama skąpanych słońcem Bieszczad, widok
zapierający dech w piersiach, zostaje w pamięci na długo.
Kultura
Po Łemkach w Bieszczadach zbyt wielu śladów nie zostało. Ale
uchowały się piękne drewniane cerkwie, osiedlili się tutaj artyści, a wciąż
rosnące rzesze turystów tworzą specyficzną bieszczadzką atmosferę. Nam udało się
obejrzeć jedną z najpiękniejszych drewnianych budowli - cerkiew w Równem,
zamienioną obecnie na kościół katolicki. Odwiedziliśmy też galerię w Czarnej
pełną bieszczadzkich aniołów i diabłów, obrazów, rzeźb i ceramiki autorstwa
artystów, którzy w tych górach znaleźli sens swego życia. Kultury codziennego życia
i zachowania się w górach naszych gimnazjalistów uczyła dzika przyroda, obozowy
gitarzysta Krzysztof Kowalów i turyści z różnych stron świata. Równie często na
szlaku słyszało się dzień dobry, cześć, hi, hello, a nawet... aloha.
Pożywienie
Zasadą obozu wędrownego jest to, że posiłki przygotowują sobie
sami uczestnicy. My postanowiliśmy obiady jadać w licznych bieszczadzkich barach i
karczmach, a na śniadania i kolacje przygotowywać, co kto lubi. Okazało się, że
wszyscy lubią to samo: na obiad pizzę, pierogi lub placek po bieszczadzku, a na
śniadanie lub kolację - nutelę. W trosce o zdrowie naszych podopiecznych zaczęliśmy
udawać, że nuteli nie ma i pojawiała się na stole, dopiero, gdy znikły z niego
wszystkie pomidory lub inne "nienutelowe" pokarmy. Nie zmieniło to jednak faktu, że
Bożena Magnowska - nieoceniony opiekun, dokumentalista i "zaopatrzeniowiec" -
musiała dla naszego wygłodniałego stada zamawiać chleb z dwudniowym wyprzedzeniem, a
po przejściu obozu w żadnym sklepie na szlaku nie został ani jeden słoik nuteli. Na
szczęście zdarzały się na trasie i takie miejsca, jak pasmo Dział, między Małą
Rawką a Wetlina, gdzie jagód było w bród i można się było ich najeść do syta.
Spanie
Podczas obozu wędrownego nocowaliśmy w schroniskach Polskiego
Towarzystwa Schronisk Młodzieżowych. Kosztują niewiele, pościel najlepiej mieć
własną, trzeba po sobie posprzątać i zdarza się całej grupie spać w jednej sali,
której pilnuje wielki pies wielorasowy. Kiedy nocowaliśmy w Stuposianach taki właśnie
pies zaprzyjaźnił się z nami do tego stopnia, że na głos swego pana - kierownika
schroniska - chował się za obornickimi gimnazjalistami. Nocleg w Wetlinie miał być
konkursem chrapania, ale wszyscy byli tak zmęczeni wędrówką, że nie udało się
wyłonić zwycięzcy. W Czarnej rozegraliśmy mistrzostwa obozu w ping-ponga systemem
każdy z każdym, choć do dzisiaj nie wiemy, czy grali wszyscy, bo bliźniaczki Ania i
Małgosia Pawlak były nie do rozróżnienia i wciąż nas nabierały. Różnie też
bywało ze sprzątaniem, bo jedyną naprawdę obowiązkową uczestniczką obozu była
Magdalena Zawadzka, zawsze chętna do pomocy innym. Reszta chorowała "na lenia".
Wędrowanie
Wydawałoby się, że idąc po górach można jedynie podziwiać
widoki. Nic bardziej błędnego: ten czas można wykorzystać na nieustające dyskusje o
grach komputerowych. Przekonali nas o tym Marek Szmigiel i Michał Grochala z pasją
rozmawiający o Tomb Raider bez względu na to czy szlak był łatwy, czy trzeba się
było przedzierać przez dwumetrowe chaszcze na trasie ze Smolnika na Otryt Górny do
Chaty Socjologa. Na nic zdało się straszenie tropami wilków, (które co prawda były
śladami owiec), komputerowe rozgrywki były najważniejsze. Nie zmienia to jednak faktu,
że wszyscy obozowicze, przez dwa tygodnie w Bieszczadach przeszli 200 km, byli w miejscu,
gdzie stykają się trzy granice polska, ukraińska i słowacka (Krzemieniec), wdrapali
się na 21 szczytów, zdobywając tym sposobem brązową Górska odznakę Turystyczną.
Wspomnienia
Po prawdziwej dwutygodniowej szkole przetrwania, jaką był
bieszczadzki obóz pozostały tylko dobre wspomnienia. O tym, że nawet w tak trudnych
warunkach Wiktoria Gołębiewicz zawsze dbała o urodę, co najbardziej doceniał Piotr
Stępień i był to jedyny element obozu, o którym nie dyskutował. O rejsie statkiem po
Solinie i odwiedzinach w piecach (wygaszonych) bieszczadzkich diabłów. O dyskotece pod
chmurką, na której furorę zrobiła Joanna Pietrzak, o pomocnej dłoni Sebastiana
Skawińskiego, który jak prawdziwy giermek dbał o swoją wychowawczynię. I oczywiście
o szefowej obozu Aleksandrze Kusztal, której alergia na aparat fotograficzny
spowodowała, że prawie nie ma jej na pamiątkowych obozowych zdjęciach.
Podziękowania
Tegoroczny obóz wędrowny finansowany był przez jego uczestników,
ale nie udałoby się go zorganizować bez wsparcia Rady Rodziców Publicznego Gimnazjum w
Obornikach Śląskich, Pawła Misiorka - burmistrza naszego miasta, Izabeli Bryl -
dyrektora gimnazjum oraz PTSM oddział wrocławski. Serdecznie wszystkim dziękuję.
Również rodzicom obozowiczów, że nie bali się wysłać swoje dzieci w nieznane,
Bożenie Magnowskiej za opiekę nad powierzonymi nam dziećmi, a wszystkim obozowiczom, za
stworzenie niepowtarzalnej atmosfery. Mam nadzieję, że już wkrótce spotkamy się na
turystycznym szlaku.
Marek Kolano
Kierownik obozu wędrownego w Bieszczadach 1-14 lipca 2003
foto: Marek Kolano
Pod Tarnicą strasznie wiało
Udało się! Tarnica zdobyta.
Odpoczynek w bacówce PTTK w Jaworzu
022_19A Szlakiem architektury drewnianej - cerkiew w Równem
Czasem mostem, czasem w bród przez Kindrat
Wspinaczka na Smerek
Przez kwitnący gąszcz na Połoninę Wetlińską
Chatka Puchatka
|
Serwis prasowy nr 86
10-24 października 2003
|