9 marca 2004
Z PAMIĘTNIKA UCZESTNIKA ... ZIMOWISKA
Zimowisko zostało zorganizowane przez Marka Kolano nauczyciela z
Publicznego Gimnazjum w Obornikach Śląskich. Odbyło się w dniach 2 - 8 lutego 2004 r.
Przy organizacji zimowiska i naborze uczniów dzielnie pomagała pani Bożena Magnowska.
Na początku było nas bardzo dużo, prawie pół szkoły chciało jechać w góry, na
narty. Ale jak przyszło do zapłaty to liczba chętnych gwałtownie się zmniejszyła. W
rezultacie pojechało nas dwanaścioro: dwóch opiekunów, dwie dziewczyny i ośmiu chłopców.
Jak na pierwsze zimowisko organizowane dla naszego gimnazjum to wcale nieźle. Mamy
nadzieję, że w przyszłym roku będzie nas więcej.
Poniedziałek 2 lutego. Pojechaliśmy ekskluzywnym
autobusem do Ustronia Jaszowca. Razem z nami pojechali wychowankowie domu dziecka we Wrocławiu
i trzynaście osób z domu dziecka w Bierutowie. Już w autobusie nawiązały się znajomości,
niektóre nawet bardzo zażyłe. Dojechaliśmy, śnieg był i padało, ale nie śnieg
tylko deszcz. W Ustroniu było ciepło i wiał ciepły, silny wiatr. Po zakwaterowaniu się
w trzyosobowych pokojach, zjedzeniu ciepłej kolacji - dyskoteka. Okazało się, że w
schronisku PTSM, gdzie mieszkaliśmy było jeszcze kilka grup z innych miejscowości,
nie tylko z województwa dolnośląskiego. Tak minął dzień pierwszy.
Wtorek 3 lutego. Po śniadaniu pojechaliśmy na wycieczkę
autokarem. Co prawda lał deszcz, ale w autobusie to nam nie przeszkadzało. Przejechaliśmy
przez Wisłę (rzekę i miasto), zobaczyliśmy skocznię Małysza i wjechaliśmy na przełęcz
Kubalonka. Tu pierwszy postój. Śniegu było bardzo dużo, ale szybko topniał, drogi były
czarne. Pod przywództwem pana Marka poszliśmy obejrzeć drewniany kościółek
przeniesiony na Kubalonkę z okolic Rybnika. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze
sanatorium dla dzieci chorych na płuca, a następnie pojechaliśmy do
Istebnej, do chaty Kawuloka. Przewodnik, młody chłopak, gwarą opowiadał nam o
kulturze i zwyczajach panujących w tym regionie. Pokazywał nam sprzęty jakimi posługiwali
się dawni właściciele tej chaty, tzn. pan Kawulok i jego rodzina. Opowiadał jak spędzali
czas, co jedli i jakie mieli rozrywki. Dowiedzieliśmy się, że pan Kawulok i jego córka
wykonywali instrumenty muzyczne i na nich grali. Można było je dotknąć, a ci co
chcieli - nawet mogli na nich pograć. Fajne takie muzeum, w którym można
wszystkiego dotknąć i czuć się jakbyśmy się przenieśli ze sto lat wstecz. Kolejny
przystanek: Koniaków. W muzeum koronek pani koronczarka opowiedziała
nam o sposobie robienia koronek, pokazała koronki robione dla angielskiej królowej i
stroje górali żywieckich. Potem były zakupy. Jeden z chłopaków kupił przebój sezonu
koronkowe stringi (czarne z czerwonym serduszkiem). Potem był powrót do schroniska
w Ustroniu, obiad i czas wolny do kolacji. Integrowaliśmy się w grupach. Kolacja i
dyskoteka.
Środa 4 lutego. Część grupy pojechała na Czantorię
na narty, a reszta na wycieczkę do Cieszyna. Cieszyn miasto graniczne z Czechami, fajne
zabytki, spacer po starówce. Ci co mieli paszporty poszli sobie do Czech. Narciarze
natomiast uczyli się jeździć, niektórzy wstawać po upadku ze stoku, a nawet stać na
nartach. Było wesoło i boleśnie. Była to ostatnia chwila, żeby pojeździć. Śnieg spływał
z gór razem z potokami wody. Szczegóły na zdjęciach. Dobrze, że przynajmniej nie padało.
Po południu, po obiedzie zajęliśmy się leczeniem potłuczeń po nartach i
rozgrywkami w tenisa stołowego. Potem była kolacja no i oczywiście dyskoteka.
Czwartek 5 lutego. Rano, po śniadaniu całe zimowisko
pojechało wyciągiem krzesełkowym na Czantorię. Śniegu coraz mniej. Drugi dzień już
nie padało, wyjrzało słońce i były fajne widoki. Najpierw z wyciągu, a potem z wieży
widokowej po czeskiej stronie. Udało się nam tam wejść, chociaż wieża ta jest już za granicą, a nie
wszyscy posiadali paszporty. Z wieży trzeba było szybko uciekać, bo deszcz o nas nie
zapomniał i znowu zaczęło padać. No, ale już w lesie, gdzie nie padało w resztkach
śniegu troszeczkę poszaleliśmy. Najpierw były kontrolowane upadki, no a potem to już
jak kto mógł. Szczegóły przemilczymy. Powiemy tylko, że w konkurencji ślizgu na
kurtce wygrała Natalia. Potem lekko zmarznięci i przemoknięci, po gorącym posiłku
zjechaliśmy do Ustronia Polany i pieszo wróciliśmy na obiad. Po ciszy poobiedniej były
szalone zabawy na korytarzach i całkiem spokojne gry w karty w pokojach. Potem kolacja i
stały element zajęć wieczorno-nocnych - dyskoteka.
Piątek 6 lutego. Śniegu się skończył. Po śniadaniu
poszliśmy więc na basen. No nie wszyscy, tylko ci co chcieli. Lajcik, blisko, bo w domu
wypoczynkowym tuż obok, mało ludzi, woda ciepła. Napływaliśmy się, ile chcieliśmy.
Potem był spacerek na
dworzec PKP (około 4 km z górki) i przejazd pociągiem do Wisły. Tu zwiedzanie
uzdrowiska, okolicznych sklepów, obejrzenie skoczni narciarskiej z bliska i pomnika Adama
Małysza z białej czekolady (trochę przybrudzony). Powrót do schroniska różne grupy
zorganizowały sobie samodzielnie. Oborniczanie pojechali stopem. Było ciasno, ale
zajechaliśmy pod same drzwi schroniska. Ktoś narzekał na kolano, ale co tam. Kolacyjka,
wieczorny spacerek i co? Oczywiście dyskoteka. Co się działo na spacerku przemilczymy.
Sobota 7 lutego. Śniadanie i piesza wędrówka do
Ustronia. Zlał nas deszcz i to mocno, ale i tak zwiedziliśmy miejscowość, w której
wypoczywaliśmy. Po powrocie obiadzik i pakowanie w planie. Ale czasu na nie nie było, bo
trzeba było pograć trochę w karty, bilard, tenis stołowy i pożegnać się w miłej
atmosferze z zaprzyjaźnionymi koleżankami i kolegami. Wymiana adresów i numerów
telefonów. Kolacyjka i dyskoteka była trochę dłuższa niż zazwyczaj. Potem miało być
spanko, ale KTOŚ szalony obudził nas o pierwszej w nocy i w piżamach mieliśmy dalszą
część dyskoteki. Została ona przerwana poważnym incydentem. Grupa ośmiu osób została
przyjęta w szeregi PTSM. Wszyscy bawili się tak dobrze, że balanga trwała do wczesnych
godzin rannych.
Niedziela 8 lutego. Śniadanie. Część grup została na
drugi tydzień. Po nas przyjechał bus. Ostatnie pożegnania. Niektórym kręciła się łza
w oku (ciekawe z jakiego powodu?). Zaopatrzeni w paczki żywnościowe wracaliśmy do
Obornik Śląskich.
Szkoda, że tak krótko trwało to zimowisko, można by jeszcze z tydzień zostać, szczególnie,
że znajomości zawiązały się ścisłe. Szkoda, że mieliśmy tak mało śniegu, no ale
za rok znów się spotkamy i może zima będzie lepsza. Na pewno wrócą stare przyjaźnie
i znowu będziemy szaleć na zimowisku.
Marek Kolano |
Serwis prasowy nr 91
9-31 marca 2004
|